Żołnierze chcą zdecydowanych działań na granicy. „Nasza bierność rozzuchwala i wyzwala w nich coraz większą agresję”
Tuż po tragicznym zdarzeniu, w którym imigrant ugodził nożem naszego żołnierza porucznik Piotr Powałka opublikował na swoim kanale w serwisie YouTube nagranie, na którym czyta list od anonimowego żołnierza z granicy. Jego treść zakrawa o kabaret. Jest tak kuriozalna, że aż trudno w nią uwierzyć.
- Zobacz także: Jaki: Nawet konstytucja już w preambule odnosi się do dziedzictwa chrześcijańskiego i do krzyża
- „Łączność jest oparta na radiach dostarczonych przez Straż Graniczną. Większość jest tak zużyta, że bateria wystarcza na kilka godzin służby. Żołnierze za własne pieniądze zakupili radia komercyjne, których użytkowania dowództwo surowo zakazało. Ponieważ jest otwarte pasmo nadawania i każdy może podsłuchać. Jednak żołnierze stosują je po kryjomu, aby mieć jakąkolwiek łączność. Obecnie dowództwo zgrupowania wielkodusznie przymyka oko na stosowanie łączności niekodowanej” - słyszymy na filmie.
Dalej jest już tylko bardziej nieprawdopodobnie.
„Środki przymusu bezpośredniego. Często jest to jedna pałka i jedna poobdzierana tarcza typu ZOMO na posterunek. Jest jeszcze jedna puszka gazu 440 ml, która wystarcza na kilka minut starcia, o zasięgu około trzech metrów. Agresorzy mogą bezpiecznie razić nas kamieniami i konarami, spoza zasięgu gazu. Otrzymaliśmy bardzo skuteczne plecakowe miotacze gazu o wystarczającym zasięgu, jednak jest ich tylko kilka na 45 posterunków – kontynuuje anonimowy żołnierz.
Mundurowy opowiedział też o tzw. „afgańskim procarzu”, który zranił kilku wojskowych i zniszczył pojazdy Straży Granicznej. W obawie o własne bezpieczeństwo żołnierze „zaczęli kupować petardy, wiatrówki i broń na gumowe kule. Dzięki nim skutecznie trzymali na dystans agresorów”. Jak stwierdził autor listu „pani podpułkownik, która objęła dowodzenie nad zgrupowaniem w Dubiczach surowo zabroniła ich stosowania. W zamian apelowała o humanitarne traktowanie imigrantów. Bo to też są ludzie. I apelowała o mówienie sobie: dzień dobry. O użyciu broni palnej oczywiście nie ma mowy”.
Imigranci, którzy atakują płot graniczny mają nie obawiać się już nawet strzałów w powietrze. Dobrze wiedzą, że są to jedynie strzały alarmowe, a nie ostrzegawcze i po pierwszym nie nastąpi drugi, już celowany.
- „Nasza bierność rozzuchwala i wyzwala w nich coraz większą agresję” – kończy autor listu. - „Takie incydenty, jak z nożownikiem, czy wcześniej z procarzem jeszcze jesienią były nie do pomyślenia. Apeluję do dowódców: Rozwiążcie nam ręce a szybko opanujemy kryzys. Pokażcie nam, że sercem jesteście z nami”.
Czy o liście tym wiedzą Premier i Minister Obrony Narodowej? Zadaliśmy ich rzecznikom kilka pytań:
- Czy widzieliście film porucznika Pawła Powałki i słyszeliście słowa listu, w którym anonimowy żołnierz pisze o tym, że jego koledzy, do własnej obrony i odstraszania atakujących imigrantów używają zakupionych prywatnie... wiatrówek?
- Jak skomentujecie te słowa?
- Czy to normalne, żeby żołnierze, którzy strzegą granicy bali się użyć broni, chociaż przesłanki do jej użycia zostały spełnione?
- Czy to prawda, że pozytywnie ocenianych przez żołnierza plecakowych miotaczy gazu jest za mało?
- Jak skomentujecie słowa z listu o słabych akumulatorach w szyfrowanych stacjach i to, że żołnierze używają sprzętu cywilnego?
- Prosimy o jasną odpowiedź. Czy żołnierze, którzy bronią naszej granicy mogą odpowiadać na ataki strzelając z broni palnej? Mogą liczyć na wsparcie ze strony państwa, którego bronią? Czy muszą się obawiać konsekwencji za zranienie imigranta?
Sytuacja podczas ataku nożem na żołnierza i potem, podczas gdy była mu udzielana pierwsza pomoc była nadzwyczaj kuriozalna. Imigranci byli nadal agresywni, atakowali zarówno rannego, jak i funkcjonariuszkę Straży Granicznej, która udzielała mu pomocy. A jedyną w zasadzie reakcją z naszej strony było to, że zasłoniliśmy ich samochodami...