Wspieraj wolne media

Bezsensowne kazania – to ordynarne oszukiwanie parafian

Jan  Bodakowski
1
1
0
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne / Fot. Pixabay

Katolik, idąc do kościoła na msze, ma pełne prawo oczekiwać, że podczas kazania ksiądz wygłosi naukę katolicką. Niestety często zamiast kazania o treści katolickiej, odwołującego się do treści czytań, wyjaśniającego zagadnienia z nauczania Kościoła, wskazującego w świętych wzory osobowe, wyjaśniającego jak katolik ma się odnaleźć wobec wyzwań, przed jakimi stawia go rzeczywistość, wierni otrzymują bezsensowne kazania.

Takie bezsensowne kazania niemające nic wspólnego z nauczaniem Kościoła katolickiego to ordynarne oszukiwanie wiernych. Wciskanie im opowieści dziwnej treści jako rzekomo katolickiej nauki. Podobno w seminariach księża byli i są uczeni głoszenia takich pozbawionych treści i sensu kazań. Kazania rzekomo mają nie być kontrowersyjne, więc księża unikają zawierania w nich treści katolickich, bo treści katolickie są kontrowersyjne i sprzeczne z polityczną poprawnością.

Chodząc do swojego kościoła parafialnego, mam wrażenie, że nieustannie słyszę kazania niemające nic wspólnego z katolicyzmem, a nawet ze zjawiskiem wiary. To moja parafia, kościół, w którym byłem chrzczony, w którym przyjęłam pierwszą komunię i otrzymałem sakrament bierzmowania, nie ma więc potrzeby, bym go porzucał i szukał innego kościoła, gdzie są kazania katolickie. To rolą księdza jest głoszenie kazań katolickich, a nie wciskanie głupiego laickiego kitu, w którym trudno znaleźć cokolwiek co by miało związek z katolicyzmem.

W ostatnią niedzielę ksiądz wspominał swoje dzieciństwo. I oczywiście nie były to wspomnienia o tym, że mama uczyła go pacierza, babcia zabierała go na nabożeństwo majowe, czy z tatą rozmawiał o Bogu. Nie, ksiądz kazanie poświęcił na wspomnienia o trabancie ojca. O tym, że jego tata kupił taki samochód na początku lat siedemdziesiątych i jeździł owym samochodem na działkę. Rozumiem, że każdy ma prawo do swoich wspomnień, ale niby co one mają wspólnego z mszą? I niby czemu ja mam takich wspomnień o trabancie wysłuchiwać.

Innym razem ksiądz opowiadał o myszy, która poznała hinduską wróżkę. Mysz bała się kota, więc poprosiła hinduską wróżkę, by ta zamieniła ją w kota. Gdy była kotem, to się bała psa. Wiec poprosiła o zmianę w psa. Po któreś ze zmian wróżka odmówiła, uznając, że mysz ma dusze myszy i zawsze będzie się bała. Cechą charakterystyczną kazań proboszcza jest to, że swoje bezsensowne laickie kazania (które nawet laickiego sensu nie mają) kończy jednym zdaniem, które ma być jakimś religijnym morałem. W wypadku opowieści o myszy i hinduskiej wróżce zdanie to mówiło o tym, by nasze dusze przemieniły rekolekcje parafialne.

Proboszcz wygłosił też kazanie o chińskim szlifierze nefrytu, do którego na praktykę przybył uczeń. Praktyka wyglądała tak, że przez rok adept musiał trzymać w ręku kawałek nefrytu. Po roku zdobył umiejętność odróżniania dotykiem nefrytu od zwykłego kamienia.

Inspiracją dla bzdurnych kazań proboszcza są też zapewne opowieści przy szabasowych świecach, Ten zbiorek żydowskich humoresek był niewątpliwie źródłem opowieści o bogaczu, który umierał, wezwał całą rodzinę do łoża swojej śmierci i miał pretensje, że nikt nie pilnuje biznesu.

Skutkiem wysłuchiwania głupich kazań jest to, że pamięta się treść owych bezsensownych opowieści, a nie czytania. Więc nie dość, że zamiast kazań katolickich są bezsensowne kazania laickie, ale też to, że szokujący bezsens laickich kazań uniemożliwia zapamiętanie czytań.

Do czasu rekolekcji parafialnych, kiedy to ksiądz rekolekcjonista głosił kazania katolickie, a nie laickie, byłem przekonany, że proboszcz nie rozumie, jak krzywdzi swoich parafian swoimi bezsensownymi laickimi opowieściami (które nawet laickiego morału nie mają). Jednak dziękując rekolekcjoniście, proboszcz stwierdził, że sam go sprowadził, bo jak na dniach skupienia usłyszał takie kazania przybliżające prawdy wiary, to doszedł do wniosku, że takich kazań wierni potrzebują. Szkoda tylko, że proboszcz, dostrzegając potrzeby głoszenia swoich kazań, sam ich nie głosi, tylko musi okradać wiernych z czasu, głosząc im brednie, jakie mogą usłyszeć w telewizji śniadaniowej.

Jakoś nigdy nie zdobyłem się na to, by pójść do proboszcza z pretensjami. Jest już starszym człowiekiem i jest pewnie przekonany o słuszności swoich praktyk. Często zresztą skarży się, że wierni narzekają na jego kazania. Pewnie głosi takie kazania od dekad i jest przekonany, że doskonały pomysł.

Konsekwencją takich laickich i niemających nic wspólnego z katolicyzmem kazań jest to, że wierni nie mają pojęcia, co jest katolickie, a co jest sprzeczne z katolicyzmem. Ludzie chodzący do kościoła wierzą więc częściej w reinkarnacje niż w to, że za grzechy trafią do piekła, praktykują wszelki okultyzm (wróżby, spirytyzm, talizman i bioenergoterapię), bo nigdy nie mieli okazji usłyszeć w kościele, że takie okultystyczne praktyki są grzechem.

Laicyzowanie, wykorzenianie z katolicyzmu, jakie ma miejsce za pośrednictwem kazań laickich, a nie katolickich, ma też swoje konsekwencje społeczne. Trudno się dziwić, że ludzie zdemoralizowani takimi kazaniami, po mszach idą głosować na partie głoszące jawnie antykatolicki program.

Za dawnych, dobrych czasów wierni mogli się zwrócić o pomoc do inkwizycji, która interweniowała, gdy księża głosili herezje lub prowadzili się grzesznie. Niestety dawne dobre czasy minęły i dziś katolicki chcący pozostać katolikami są prześladowani przez Franciszka, który postawił sobie za cel zniszczenie katolicyzmu w Kościele, i który na pewno pochwaliłby księdza, który zamiast o Jezusie mówi na kazaniach o myszach, hinduskich wróżkach czy chińskich szlifierzach nefrytu.

 

Sonda
Wczytywanie sondy...
1
1
Zapisz na później
Wczytywanie komentarzy...

Polecane

Przejdź na stronę główną
Na żywo