Wspieraj wolne media

Narodowa, emigracyjna „Myśl Polska” a wybory kontraktowe w 1989

0
0
0
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne / Fot. Archiwum

4 czerwca 1989, 33 lata temu, odbyły się wybory kontraktowe do Sejmu i pierwsze wolne wybory do SSenatu. Wybory kontraktowe były konsekwencją transformacji ustrojowej zarządzonej w Moskwie. Rosjan do transformacji bloku komunistycznego zmusiło bankructwo ustroju komunistycznego. W Polsce droga do transformacji rozpoczęła się stanem wojennym, kiedy to komuniści zniszczyli prawdziwą narodowo katolicką Solidarność, by szyld Solidarności mogli przejąć skłonni do współpracy wykorzenieni z polskości opozycjoniści o lewicowych poglądach.

Niedemokratyczne wybory 4 czerwca

W trakcie okrągłego stołu zgodnie ze scenariuszem Moskwy ustalono, że przeprowadzone zostaną wolne wybory w 100% do senatu i w 35% do sejmu (65% miejsc miał dostać PZPR i jego satelici). Opozycja startowała pod szyldem Komitetu Obywatelskiego (listy zdominowali opozycjoniści wykorzenieni z polskiej tradycji narodowej). KO w 100% demokratycznych wyborach do senatu zdobył 92 miejsca (na 100) a PZPR zero. W wyborach do sejmu na 161 miejsc obsadzanych demokratycznie opozycja zdobyła 160. By PZPR znalazł się w parlamencie, sprzecznie z prawem zmieniono ordynację. Wyniki były zaskoczeniem dla wszystkich. Wyłoniony w wyborach sejm poparł rząd opozycjonisty Mazowieckiego, w którym resorty siłowe oddane były PZPR.

Narodowa, emigracyjna „Myśl Polska” o wyborach

W pierwszym czerwcowym numerze z 1989 redakcja emigracyjnej (wydanej przez Stronnictwo Narodowe) „Myśli Polskiej” zamieściła kilka artykułów poświęconych wyborom. Kandydatami w tych wyborach było dwu publicystów „Myśli Polskiej”: „Romuald Starosielec kandydował w okręgu sieradzkim na senatora, a Marian Piłka do sejmu w okręgu Garwolin. Obaj stawali pod własnym szyldem jako kandydaci katolicko-narodowi, poza blokami i choć zdobyli znaczny w tych warunkach procent głosów, wybory przegrali. [...] Dwaj inni kandydaci stający również pod wyraźnym sztandarem katolicko-narodowym Marek Jurek (którego artykuły również pojawiły się w „Myśli") oraz Jan Łopuszański zostali wybrani z listy Solidarności, pierwszy w Lesznie wielkopolskim, drugi w okręgu radomskim. Według tymczasowych ocen trzech lub czterech innych kandydatów o wyraźnym kierunku katolicko-narodowym weszło do sejmu”.

Posłem w wyborach kontraktowych został Marek Jurek

Największą karierę spośród współpracowników „Myśli Polskiej” zrobił Marek Jurek. W PRL był współzałożycielem Ruchu Młodej Polski oraz członkiem władz Niezależnego Zrzeszenia Studentów, pisywał w podziemnej „Polityce Polskiej”. Marek Jurek był w III RP czterokrotnie posłem, od 1995 do 2001 członkiem KRRiT (z nominacji Wałęsy), od 2005 do 2007 marszałkiem sejmu. W 1989 zakładał ZChN (w którym działał wraz z Niesiołowskim), w 1999 odwiedził Pinocheta (towarzyszył mu Michał Kamiński z kancelarii Kaczyńskiego). Odszedł z ZChN do Przymierza Prawicy. Wraz z Przymierzem wszedł w skład PiS. Opowiadał się przeciw integracji z UE. Z PiS odszedł z powodu proaborcyjnej postawy władz partii. Założył własną partię Prawica RP. Pod własnym szyldem dwa razy przegrał w wyborach do senatu.

Jan Łopuszański

Jan Łopuszański w PRL doradzał „Solidarności” i „Solidarności” Rolników Indywidualnych. W III RP był czterokrotnie posłem, działaczem ZChN, sprzeciwiał się integracji z NATO i UE (było to powodem jego odejścia z ZChN i stworzenia własnej partii „Porozumienie Polskie”), przegrał w wyborach prezydenckich i wybory do senatu.

Druzgocąca klęska PZPR i jej satelitów

Wyniki wyborów 4 czerwca na łamach „Myśli Polskiej” zrelacjonował Albin Tybulewicz, stwierdzając, że „Pierwsza runda wyborów do Senatu i Sejmu przyniosła druzgocącą klęskę PZPR i jej przybudówkom. Na 35 miejsc z tzw. listy krajowej, na której był „kwiat" dygnitarzy partyjnych przeszło tylko dwóch kandydatów, którzy dostali ponad 50% głosów, a przepadli wszyscy inni włącznie z premierem Rakowskim i gen. Kiszczakiem. Z pozostałych 264 mandatów koalicji partyjnej do Sejmu przeszły w pierwszej rundzie tylko trzy osoby, a reszta zdobyło mizerne kilka lub kilkanaście procent głosów (około trzy razy mniej niż kandydaci z listy krajowej). W drugiej rundzie lista krajowa została wycofana i zastąpiona innymi partyjnymi. Przy frekwencji tylko 25-31%, partia z sojusznikami dostała swoich zagwarantowanych 299 posłów.

Lista bezpartyjnych, czyli „Solidarności" odniosła ogromny sukces: na 161 mandatów do Sejmu już w pierwszej rundzie wybrano 160 posłów, a pozostały jeden kandydat ma trzy razy więcej głosów niż jego przeciwnik. Z tych 160 posłów około 20 uzyskało ponad 80% głosów, 86 powyżej 70% (np. Jan Edward Łopuszański z KIK'u radomskiego otrzymał 74%), i tylko kilkunastu miedzy 50 a 59% (m.in. Marek Jurek, prezes klubu „Ład i Wolność" w Poznaniu - Ruch Młodej Polski - 53%). W Senacie na 100 mandatów „Solidarność" zdobyła 92, z tego trzy osoby otrzymały ponad 80% głosów: Józef Ślisz, rolnik (rzeszowskie), dr med. Zofia Kuratowska z Warszawy, i prof. Roman Ciesielski, b. rektor Politechniki Krakowskiej. W drugiej rundzie „Solidarność" zdobyła pozostały jeden mandat poselski (58% przeciwko 36% dla niezależnego kandydata) oraz siedem na ośmiu senatorów. Tylko jeden kandydat „Solidarności" na senatora przepadł: w woj. pilskim wybrany został Henryk Stokłosa, jeden z polskich miliarderów. Interesujący też był wynik w Radomiu, Senatorem został agnostyk Jan Józef Lipski, kandydat „Solidarności" (66%), wygrywając przeciwko Janowi Pająkowi (27%), mimo że ten ostatni był popierany przez Kościół i przez już wybranych posłów i senatora. „Gazeta Wyborcza" oblicza, że 80% posłów i senatorów „Solidarności" było internowanych, 50% było więzionych, a 70 osób straciło pracę z powodów politycznych.

W drugiej rundzie frekwencja była dużo wyższa (35-60%) tam, gdzie był kandydat „Solidarności", w porównaniu do śmiesznej frekwencji (poniżej 31%) gdzie wybór był między dwoma partyjnymi.
Tak więc „Solidarność" zdobyła 99% mandatów w wolnych wyborach do Senatu, a 100% w niby wolnych wyborach do Sejmu. Biorąc razem Sejm i Senat (460+100 mandatów), „Solidarność" ma 260, czyli 46.4% posłów i senatorów.

Nastąpiła też rzeź kandydatów niezależnych. Tylko ośmiu z nich zdobyło ponad 20% głosów, dwudziestu siedmiu dostało pomiędzy 15 a 20%, a setki innych dużo mniej. Dla przykładu Marian Piłka z Ruchu Młodej Polski otrzymał trochę ponad 16%, a Romuald Starosielec, kandydat do Senatu dostał 6.5% głosów. Chrześcijańscy demokraci uzyskali następujące procenty: prof. Ryszard Bender 15.4%, Janusz Zabłocki 2.8%, a mec. Władysław Siła- Nowicki około 22%. Inne przykłady: Jerzy Ozdowski dostał 8.2%, Jerzy Urban około 18%, a Leszek Moczulski 10.2%. Nawet prorektor Uniw. Warszawskiego prof. Andrzej Tymowski zdobył tylko 4.6%.

Rzeź ta nastąpiła, bo nawet ci niezależni, którzy w latach 1980-81 nie wstąpili do „Solidarności" (znam osobiście takie osoby) obecnie chcieli zademonstrować swój negatywny stosunek do komunistycznego reżimu w pierwszej szansie od ponad 40 lat. Uznali oni siłę „Solidarności" przy „okrągłym stole" i głosowali nawet na Jacka Kuronia (66%) przeciw Sile-Nowickiemu, choć woleliby wybrać mecenasa o pięknej karcie, a nie b. „czerwonego harcerza".

Wyraźnie większość narodu poparła listę „Solidarności" (głosowało 62% na ponad 27 milionów uprawnionych). Chociaż około jedna trzecia wyborców nie oddała głosu, nie znaczy to wcale, że ta grupa jest prorządowa (jak twierdzi partia): składa się ona z tych, którzy od 1981 r. wyłączyli się ze spraw narodu i budują własną karierę w swoich przedsiębiorstwach; są w tej grupie też sfrustrowani członkowie partii („beton"), ale najwięcej jest chyba sceptyków, którzy nie wierzą „Solidarności", że pójdzie na drastyczne, ale konieczne reformy gospodarcze, a rządowi, że nie dotrzyma umów. Nie jest to zresztą dziwne, bo znali ze środków masowego przekazu krwawą łaźnię na ulicach i placach miast chińskich urządzona przez Denga i jego popleczników, którzy tak niedawno mieli wspaniałą prasę na Zachodzie jako „liberałowie" prowadzący Chiny do systemu wolnorynkowego i demokracji. Jest rzeczą niepokojącą, że władze Związku Sowieckiego z „liberałem" Gorbaczowem na czele nie potępiły tego, co się dzieje w Chinach.

Oczywiście ma rację prof. Tymowski, że w Polsce „monopartia stworzyła monoprozycję". A mec. Siła-Nowicki twierdzi, że „okrągły stół" był głównie dekoracja bez znaczenia, gdyż legalizację „Solidarności" zdecydowało plenum Komitetu Centralnego PZPR. Listę kandydatów do Sejmu i Senatu ustaliła grupa doradców Lecha Wałęsy zdominowana przez lewicę laicką i „lewicę" katolicka z grupy „Tygodnika Powszechnego". Dlatego też Aleksander Hall przez zmuszenie Komitetu Obywatelskiego „Solidarności" do głosowania, żądając pluralizmu politycznego w opozycji, obnażył monopol tych dwóch grup, które w żadnym wypadku nie reprezentują większości narodu.

To prawda, że olbrzymia większość nowych posłów i senatorów z ramienia opozycji to katolicy i na pewno dobrzy demokraci, wśród nich jednostki o bardzo pięknej przeszłości jak np. prof. Ciesielski. Pytanie jest tylko czy posłowie i senatorowie teraz wyłamują się spod kurateli dwóch grup lewicowych i nie dadzą się zapędzić do głosowania jako mono opozycja pod naciskiem populistycznej demagogii żądającej jedności wobec przeważających sił partii i rządu. Pierwszym obowiązkiem nowego parlamentu jest interes narodu, a nie „Solidarność" czy „drużyna Wałęsy".
Przed nowym Zgromadzeniem Narodowym stoją olbrzymie problemy […] dotychczasowe reformy ekonomiczne są tylko powierzchowne. Standard życiowy jest niski, Śląsk i Kraków są katastrofa środowiskowa, infrastruktura rozpada się, nowoczesna telekomunikacja nie istnieje, a naród jest sceptyczny i zmęczony. […] Mimo apeli Wałęsy, pomoc z innych krajów Zachodu wygląda bardzo problematycznie. .".

Romuald Starosielec o wyborach

Bez optymizmu wybory oceniał też Romuald Starosielec. „Smutkiem napawa fakt, że obecni przywódcy odradzającej się »Solidarności« budowanie demokracji rozpoczęli od jej łamania. Nie zgodzili się na rozszerzenie bazy politycznej Komitetu Obywatelskiego o inne ugrupowania niż te, które wywodzą się, lub pozostają w ścisłym kontakcie z nurtem zwanym „lewica laicka". Przy okrągłym stole zawarto wiele kontrowersyjnych porozumień bez oglądania się na innych. O najistotniejszych kwestiach gospodarczych, społecznych i politycznych decydowano bez konsultacji z całe resztą opozycji. Wreszcie wysunięto kandydatów do parlamentu w sposób, który nie ma wiele wspólnego z demokracją.

Dopiero w trakcie trwania kampanii wyborczej społeczeństwo uświadomiło sobie, że wybory rozegrały się na etapie powoływania kandydatów, których wyłaniała i zatwierdzała lewica solidarnościowa, ignorując fakt, że naturalne do tego prawo mają regionalne, opozycyjne grupy i środowiska. Kandydatów narzucano z centrali według znanych wzorów praktykowanych przez reżim od kilkudziesięciu lat, dopuszczając tylko jedną listę, tak jakby ta „grzeczna" część „Solidarności" miała decydować za całą opozycję. Żyliśmy dotąd pod presją nomenklatury, która twierdziła, że ma monopol na władzę. Teraz ujrzeliśmy nowego monopolistę, posiadającego rzekomo monopol na opozycję.

Ten tak uzurpatorski, że chwilami wręcz groteskowy monopol był traktowany przez Warszawski Komitet Obywatelski oraz komitety wojewódzkie śmiertelnie poważnie. Ustalono z rządem, że wybory będą „niekonfrontacyjne". (Ten dziwoląg językowy w odniesieniu do wyborów niewątpliwie wejdzie do historii światowego parlamentaryzmu). Słowa dotrzymano. Natomiast zrobiono wybory „konfrontacyjne" wobec innych kandydatów wyłanianych przez opozycję. Podejrzewam, że doradcy Wałęsy nie w pełni uzmysłowili sobie całą absurdalność takiego stanowiska. Przez ostatnie kilka miesięcy w swych enuncjacjach odmieniano na wszystkie przypadki słowo „pluralizm", a gdy nastał czas na jego praktyczne zastosowanie w wyborach ,odmówiono innym opozycyjnym kandydatom prawa do brania w nich udziału. Tych działaczy opozycyjnych, którzy mimo olbrzymiej presji zdecydowali się kandydować, nazywano często „warchołami". Walczono więc nie z kandydatami wysuniętymi przez reżim, lecz kandydatami opozycji. Nic więc dziwnego, że wielu wyborców identyfikujących się z poglądami kandydatów opozycyjnych znajdujących się poza „drużyną Wałęsy", przestało Komitet Obywatelski uznawać za opozycję.

Na tym tle dochodziło do wielu dramatów moralnych. Duża część wyborców poddana przymusom dawnej lub obecnej lojalności organizacyjnej, wbrew swym przekonaniom skreślała kandydatów pod względem ideowym i politycznym o wiele sobie bliższych. Do rangi symbolu urasta dopisek na karcie do głosowania na warszawskim Żoliborzu, gdzie jeden z wyborców przy nazwisku Siły-Nowickiegó napisał: „sercem jestem z Panem" a jednocześnie go skreślił, oddając głos na Kuronia. Komitet Obywatelski zastrzegł sobie przy tym wyłączność do posługiwania się symbolami „Solidarności", odmawiając prawa do ich używania kandydatom spoza swej listy. Wobec faktu niedopuszczania do zebrania legalnych władz „Solidarności" nikt nie może w tej chwili mieć wyłączności na jej symbole.

Wyniki wyborów pokrywały się na ogół z przewidywaniami. Mandaty przeznaczone dla bezpartyjnych zdobyli niemal wyłącznie kandydaci Komitetu Obywatelskiego. Inaczej być nie mogło, gdyż nie były to normalne wybory. Był to raczej plebiscyt, w którym wyborcy mieli opowiedzieć się bądź za jedną, bądź drugą listą. Ponieważ żadna inna siła opozycyjna nie była do tej próby tak dobrze organizacyjnie i finansowo przygotowana, obecna była tylko w zasadzie lista Wałęsy. Polacy głosowali w tych wyborach na szyld „Solidarności", nie wnikając najczęściej w to, czy akurat ta grupa ma do tego szyldu wyłączne prawo. Głosowali za nadzieją, a taką nadzieją dla milionów Polaków pozostaje nadal tradycja i idea „Solidarności".

Wchodzimy obecnie w nowy etap walki o polityczne samostanowienie. Mimo całego krytycyzmu wobec polityki Wałęsy i jego obecnych doradców oraz sposobu przeprowadzenia wyborów należy w aktualnym rozwoju sytuacji polityczne dostrzec wiele stron dodatnich, których nie sposób negować. Pozostaje jednak wiele wątpliwości, jak na przykład ta, na ile zbliżenie pomiędzy lewicą solidarnościową a lewica rządową ma charakter taktyczny, a na ile wynika z ideowego i programowego powinowactwa. Jest te zagadnienie niezwykle istotne, gdyż będzie ono uzależniało wiele praktycznych posunięć. Rozgorzeje z pewnością walka o to, czym ma by „Solidarność". Lewica laicka związana doktrynalnie z wizją aktywnych związków zawodowych w dziedzinie polityki, będzie starała się utrzymać władzę nad „Solidarnością", by wykorzystać ten związek do swych politycznych pociągnięć. „Solidarność" była ruchem ogólnonarodowym spełniającym pod postacią związku rolę ruchu narodowych rewindykacji. W nowych warunkach sferą polityczną powinny zajmować się powołane do tego stronnictwa i partie. Należy więc zabiegać o jak najszybsze ich powstanie, legalizację i rozwój. Dopiero wówczas będziemy mogli mówić o normalnym życiu politycznym. Gdy to osiągniemy wybory do parlamentu i samorządów terytorialnych staną się autentyczne, a całe społeczeństwo przejdzie przez tak potrzebną, już obecnie przyspieszoną lekcję edukacji politycznej”.

Sonda
Wczytywanie sondy...
0
0
Zapisz na później
Wczytywanie komentarzy...

Polecane

Przejdź na stronę główną
Na żywo