31 lat temu zlikwidowano Jaroszewicza, by nie ujawnił tajemnic komuny
31 lat temu, 1 września 1992, w Warszawie, w willi w Aninie, komando byłej komunistycznej bezpieki zamordowało byłego komunistycznego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żonę Alicję Solską. Ponad trzy lata temu na swoim facebookowym profilu, znany dziennikarz śledczy Leszek Szymowski ujawnił kulisy likwidacji małżeństwa Jaroszewiczów, działalności komanda śmierci bezpieki i zamordowania księdza Niedzielaka.
Zdaniem Leszka Szymowskiego:
Przebieg zbrodni na Jaroszewiczach nagrał się dzięki urządzeniom podsłuchowym zainstalowanym w ich willi. Prokuratura nie mogła ścigać prawdziwych morderców, bo naraziłaby się służbom specjalnym. Więc znalazła "kozły ofiarne".
To, co niżej napiszę, nie jest znane opinii publicznej.
1 września 1992 roku, około godziny 6 rano, sąsiad państwa Jaroszewiczów wychodził z psem na poranny spacer. Zobaczył wówczas trzy osoby wybiegające z willi premiera: kobietę z włosami blond do ramion i dwóch mężczyzn: jeden wysoki i barczysty, drugi średniego wzrostu. Wsiedli do samochodu zaparkowanego obok i odjechali. Gdy kilka godzin później gruchnęła wieść o morderstwie byłego premiera, spacerowicz zdał sobie sprawę, że najprawdopodobniej widział morderców. Swoją relację powtórzył w prokuraturze — jego zeznanie jest jednym z pierwszych w śledztwie z 1992 roku. Przed sąd go nie wezwano. Dziś zresztą nie powtórzy już swoich zeznań, bo nie żyje.
Zeznanie tego mężczyzny zupełnie nie pasuje do rewelacji jakoby sprawcami zabójstwa byli trzej karatecy. Ale to dopiero początek.
W willi Jaroszewiczów przy ulicy Zorzy 19 w Aninie technicy kryminalistyki zabezpieczyli ślady odcisków palców. Poddano daktyloskopii członków rodziny i wiele innych osób, które odwiedzały byłego premiera i jego małżonkę w domu w ostatnich tygodniach życia. Pozostały odciski NN - niezidentyfikowane. Najprawdopodobniej należały do sprawców.
O zabójstwo oskarżono czterech podwarszawskich kryminalistów. Podstawą były zeznania byłej konkubiny głównego oskarżonego - Krzysztofa R. ps. "Faszysta". Wynikało z nich, że powiedział on jej, że jest sprawcą tej zbrodni. Miały to potwierdzać odciski palców na nożu znalezionym w willi. W sądzie kobieta skorzystała z prawa do odmowy składania zeznań, żadnych innych dowodów nie było, co do noża były wątpliwości, sprawa padła, oskarżonych uniewinniono. Media "rozjechały" prokuraturę.
Kilka lat temu później miałem okazję rozmawiać z byłą konkubiną "Faszysty" (nazwijmy ją "pani Jadwiga"). Opowiedziała mi, że "Faszysta" powiedział jej, że dostał sygnał, że można obrobić willę należącą do majętnych, starszych ludzi. Więc nie zwlekając pojechał tam razem "z chłopakami" (późniejszymi współoskarżonymi). Pani Jadwiga zapamiętała nazwisko człowieka który przekazał tą informację. Nazwijmy go X. To były oficer jednej ze służb specjalnych PRL. W IPNie są jego akta osobowe. Oficer ten zajmował się m.in. rozpracowywaniem środowisk przestępczych. Jego "ucholem" czyli Osobowym Źródłem Informacji był w czasach PRL właśnie Krzysztof R. czyli "Faszysta". W śledztwie z lat 90.tych oczywiście nikt nie zadał sobie trudu aby zajrzeć do archiwów MSW czy nie ma tam teczki "Faszysty". Teczka jest do dziś.
Jak wytłumaczyć tą relację? Bardzo prosto. Oficer X przekazał swojemu "ucholowi" informację, że można obrobić bogatą willę przy ul. Zorzy 19 licząc, że on tam pojedzie ze swoimi kumplami (tak się też stało) i zostawi... ślady biologiczne, które pozwolą sformułować akt oskarżenia o zabójstwo. "Faszysta" i jego kumple byli na miejscu zbrodni - to jest bezsprzeczne. Moim zdaniem, wycofali się, gdy zobaczyli trupy i zdali sobie sprawę co się święci.
Oficera X (żyje do dziś) nie przesłuchano nigdy na tą okoliczność.
W 2004 roku prokurator IPN (najlepszy w Polsce fachowiec od spraw zabójstw) prowadził śledztwo w sprawie morderstw dokonanych na księżach w 1989 roku. W magazynie dowodowym były folie z odciskami palców znalezionymi na plebanii przy ulicy Powązkowskiej, w mieszkaniu księdza Stefana Niedzielaka. Odciski należące najprawdopodobniej do sprawcy oznaczono jako NN - niezidentyfikowane. W 2004 roku prokurator IPN uzyskał relację kobiety. Opowiedziała ona, że w poranek po morderstwie przyszedł do niej znajomy funkcjonariusz SB i opowiedział jak zabił księdza Niedzielaka. Podała też nazwisko tego funkcjonariusza - Jacek R. - wówczas oficer Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym Komendy Stołecznej Policji, wcześniej esbek. Prokurator postanowił tą relację zweryfikować. Policjant prowadzący czynności w śledztwie umówił się na kawę z Jackiem R., podając się za pracownika Biura Emerytalnego KGP. Wypili kawę, porozmawiali o duperelach, filiżanka z odciskami palców pana R. została zabezpieczona i poddana analizie. Odciski palców zdjęto i porównano z tymi zabezpieczonymi na foliach. Były takie same. Ale to nie był koniec niespodzianek.
W 2004 roku w KGP wprowadzono system AFIS. To baza danych odcisków palców, także tych NN. Umożliwia porównanie pobranych odcisków palców dowolnej osoby z odciskami z bazy. System AFIS sprawił, że udało się zidentyfikować wiele NN odcisków palców i wyjaśnić wiele niewyjaśnionych wcześniej zbrodni.
Technik, który porównywał odciski palców zdjęte z filiżanki z bazą danych AFIS przekazał szokujący komunikat: "O k...a, są przy Jaroszewiczach". Prowadziło to do wniosku, że Jaroszewiczów zamordował ten sam sprawca, co księdza Niedzielaka. Albo raczej: ta sama grupa sprawców. Bo przy sprawie Niedzielaka również znalazł się świadek, który zeznał o trzech osobach: wysoki, barczysty mężczyzna, drugi normalnej postury i kobieta z włosami blond.
Prokuratora IPN szybko odwołano. Nie zdążył oskarżyć Jacka R. o zamordowanie księdza Niedzielaka, nie zdążył również powiadomić kolegów - prokuratorów o związku tej sprawy ze sprawą Jaroszewicza. Kilka miesięcy później folie z odciskami zabezpieczonymi w willi Jaroszewiczów, zginęły. W 2008 roku ujawniłem w Tygodniku "Wprost" tą sprawę, wówczas IPN zgubił folie z odciskami palców zabójcy księdza Niedzielaka. Tak, aby Jackowi R. nie można było nigdy postawić zarzutów.
Jacek R żyje do dziś w Warszawie. Nie objęła go ustawa dezubekizacyjna obniżająca emerytury byłym esbekom.
Piotr Jaroszewicz - jako były premier - od 1980 roku (z krótką przerwą na internowanie w okresie stanu wojennego) korzystał z ochrony BOR. Bał się o swoje życie, więc poprosił o jej przedłużenie. Szef BOR przedłużył ochronę do 31 sierpnia 1992. Tego dnia, o godzinie 18. z ulicy Zorzy zniknął ostatni funkcjonariusz BOR. Kilka godzin później Jaroszewicz zginął. Przypadek?
Jaroszewicz nie wiedział, że oprócz ochrony BOR miał jeszcze nieformalną ochronę - był obserwowany przez grupę obserwacyjną ze służb. Jeden z grupy obserwatorów jest moim znajomym. Parę lat temu opowiedział mi taką historię: W wieczór poprzedzający zabójstwo grupa otrzymała polecenie, aby obserwować willę przy ulicy Zorzy od północy. Grupę odwołano około 6 rano. Tyle tej relacji. Chwilę po 6 rano sąsiad z psem widział uciekających sprawców. Dłuższą chwilę później do willi weszła grupa "Faszysty".
Jak tłumaczyć polecenie, aby obserwować willę od północy do 6 rano? Mam wrażenie, że chodziło o to, aby obserwatorzy pilnowali otoczenia ulicy Zorzy, gdy w willi Jaroszewiczów trwała kaźń byłego premiera. Bo jak inaczej to tłumaczyć? Mój rozmówca, który był w grupie obserwującej, nigdy nie został przesłuchany. Tak samo, jak wszyscy pozostali członkowie grupy. Zgodnie z procedurami, każda obserwacja jest odnotowana w Dzienniku Obserwacji. Żaden prokurator nie zabezpieczył tego dziennika. A przecież udałoby się wówczas ustalić kto zlecił tą dziwną obserwację.
Wisienką na torcie jest relacja Barbary Jakubiec - gdańskiej dziennikarki, która przygotowywała wywiad - rzekę z Jaroszewiczem i wielokrotnie gościła w jego domu. Wraz z operatorem była w willi podczas pierwszych czynności śledczych. Jej operator nagrał ekipę techników, która zdejmowała pluskwy podsłuchowe zainstalowane u Jaroszewiczów. W tamtym czasie służby stosowały pluskwy, które umożliwiały nasłuch "na żywo" i archiwizację nagrań. Takie same pluskwy wykorzystywano do inwigilacji rodzin esbeków skazanych za zabójstwo księdza Popiełuszki. Nagrania odsłuchiwano w gmachu MSW przy ulicy Rakowieckiej. To prowadzi do wniosku, że zbrodnia na Jaroszewiczach nagrała się a jej przebieg był możliwy do odsłuchania. Czy jest nadal - nie wiem, nie słyszałem tego nagrania. Ale nagrał się na pewno. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że nagranie z miejsca zbrodni odtworzono Jackowi R. Miał to być sposób na to, aby zapewnić sobie jego lojalność i milczenie. I Jacek R. nigdy nie został przesłuchany i nigdy nie wyjawił żadnego szczegółu zbrodni. A żaden prokurator nie spróbował dotrzeć do nagrań choć znał zeznania Barbary Jakubiec.
Jacka R. też nie objęła ustawa dezubekizacyjna.
W aktach pierwszego śledztwa jest kilka ciekawych zeznań wyjaśniających motyw zbrodni. Chodziło o dokumenty dotyczące ważnych postaci życia politycznego lat 80 i 90. Dokumenty kompromitujące bo dowodzące ich współpracy z SB lub działania na szkodę państwa. Te dokumenty zginęły z willi i nigdy nie zostały odnalezione. O tym, że były, świadczą m.in. zeznania redaktor Jakubiec. To jej właśnie Jaroszewicz chciał udostępnić dokumenty. Tyle, że mogły one wywołać wstrząs i zburzyć porządek Okrągłego Stołu. Nie wiem co w nich było ale się domyślam: dowody, że Okrągły Stół to była zmowa bezpieki z agentami. A najważniejsze postaci III RP to agentura bezpieki.
Takie jest prawdziwe tło tej zbrodni.
Tymczasem krakowska prokuratura wymyśliła, że napad miał charakter rabunkowy a dokonało go trzech kryminalistów.
Nurtuje mnie jedno pytanie: czy prokuratorzy, którzy się pod tym podpisali, sami w to wierzą?